Dystymia w Wielkim Mieście, czyli dlaczego młodsza siostra depresji może być bardziej niebezpieczna…

Dystymia w mieście. Ludzie mieszkający w wielkim mieście.

Z depresją, z pojęciem i objawami, jesteśmy już obeznani. Mieszkańcy Wielkiego Miasta wiedzą, jak na nią reagować, a przede wszystkim nie boją się już dziś tak bardzo samej diagnozy: depresja. A jak to jest z dystymią, która nadal jest traktowana jako „brzydka, młodsza siostra” depresji? Siostra, dodajmy, dużo bardziej niebezpieczna. Osobiście uważam, że jej skutki są znacznie groźniejsze niż depresji. Dlaczego? Bo jej objawy odbierają nam radość życia, a niezdiagnozowana może trwać latami i przez wszystkie te lata skutecznie zatruwać nam każdy dzień.

Czym jest dystymia?

Dystymia (z greki: δυσθυμία) to „zły stan umysłu”, który wpływa bezpośrednio na jakość naszego funkcjonowania. Encyklopedyczny skrót określa dystymię jako przewlekłą depresję z lękiem, „typ depresji charakteryzujący się przewlekłym (trwającym minimum 2 lata lub dłużej) obniżeniem nastroju o przebiegu łagodniejszym niż w przypadku depresji endogennej. Szacuje się, że około 2–5% populacji ogólnej wykazuje objawy dystymiczne. Ze względu na łagodniejsze niż w przypadku cięższych depresji objawy (myśli i tendencje samobójcze występują prawie dwa razy rzadziej niż w dużej depresji (według DSM-IV), zazwyczaj pozostaje ona nierozpoznana i nieleczona, mając przy tym duży wpływ na życie chorego i jego bliskich. Nieleczona dystymia może trwać nawet całe życie. Zazwyczaj chory tak bardzo przyzwyczaja się do ciągle obniżonego nastroju, że wydaje mu się on normalnym elementem jego osobowości – sporadycznie używana nazwa depresyjne zaburzenie osobowości sugeruje taką możliwość.”

Etiologia dystymii ma podłoże genetyczne, biologiczne. Zdarza się też, że objawy dystymiczne mogą dawać zaburzenia hormonalne.

Co wyróżnia osoby borykające się z dystymią?

Ta „nierozpoznawalność” powoduje, że określa się dystymię jako „chorobę, której nie widać”. Dystymicy często są po prostu określani jako osoby o rysie pesymistycznym, refleksyjne i zadumane. Jak żyją? No cóż… całkiem normalnie, jak każdy z nas. Nie smucą się całymi dniami ale też rzadko można zobaczyć u nich radość i zadowolenie z życia.

Mają oni rodziny lub nie, są w związkach lub nie, pracują, podróżują, odnoszą sukcesy. Czasem coś im nie wyjdzie, ale też nie muszą odnosić spektakularnych porażek. Tym, co jest istotne i jakoś pozwala dystymię podejrzewać, jest fakt, że nigdy nie mówią o sobie jako o osobach spełnionych w życiu zawodowym czy prywatnym. Nie mówią o sobie, że są szczęśliwe. W żaden sposób nie potrafią cieszyć się ze swojego życia, co gorsza mogą też „zarażać” swoim nastawieniem do świata, odbierając radość życia osobom z najbliższego otoczenia.

Czy to oznacza, że dystymik jest pesymistą?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Człowiek, który jest pesymistą nie wierzy, że będzie dobrze, że może odnieść sukces, nie podejmuje jakichkolwiek wyzwań, a w każdej dobrej rzeczy, która mu się przytrafia potrafi znaleźć coś niedobrego. Nie oznacza to jednak, że jest osobą która ciągle narzeka. Po prostu szklanka pesymisty jest zawsze do połowy pusta. Czy dystymik ma tak samo? Otóż nie – dystymik jest w takim stanie, że gdy patrzy na swoja szklankę, nie potrafi powiedzieć czy jest pusta czy jest pełna.

Melancholia. Mężczyzna siedzacy na ławce z książką.
Źródło: pixabay.com

Jak wspomniałam wyżej, nie jest to równoznaczne z ciągłym „dołem”. Dystymik może planować różne wyzwania, rozwijać się, ale wszystko to pozostaje bez radości, na zasadzie „mogę coś robić i będzie fajnie, ale mogę też położyć się spać, i też będzie fajnie”. Taki człowiek nie wie, co go cieszy (bo rzadko doświadcza tego stanu), ale nie znaczy to automatycznie, że wiecznie jest on smutny. Dystymia powoduje raczej wyciszenie i wycofanie z życia, a przy zaniżonej samoocenie osoba chorująca prowadzi bardzo ograniczony styl życia – bez dużych objawów depresji, ale i bez nadziei na odmianę losu.

Oznaki dystymii

Do charakterystycznych objawów dystymii można zaliczyć utrzymujący się stan melancholijnej refleksyjności. Często zresztą dystymik bywa uznawany właśnie za melancholika, jako że osoby z dystymią na ogół nie odczuwają radości, pełni zadowolenia czy też szczęścia. Jeśli są z czegoś zadowolone, to tylko „w połowie”. Jeżeli przeżywają radość, to „na pół gwizdka”. Mają wrażenie, że coś jest nie tak, że postrzeganie siebie i świata jest u nich trochę bardziej pesymistyczne niż u innych, ale ponieważ objawy te nie utrudniają życia w zbyt wielkim stopniu, często funkcjonują z nimi przez wiele lat. Nie mają pomysłu, aby szukać pomocy na zewnątrz, bo przecież nic złego się nie dzieje. Nie mają typowych dla depresji stanów „nie wstanę z łóżka, bo jaki ma sens to wstawanie”, po prostu piją swoją kawę i noga za nogą idą do pracy.

Objawy takie trwające latami skutecznie odbierają przeżywanie życia w pełni, w uważności i spełnieniu. Żyjąc intensywnie, w biegu, w dużym mieście możemy sami nie zdawać sobie sprawy z tego, co się z nami dzieje. Aż do epizodu depresyjnego, który może się przytrafić dystymikowi. Ale i nie musi – wtedy nadal będziemy żyć nie w pełni, bez specjalnego smutku i bez radości.

Kobieta pośród tłumu. Dystymia.
Źródło: pixabay.com

Co możemy zrobić? Jak dostrzec taki trudny do rozpoznania stan?

Jak zawsze w wielkomiejskim zabieganiu istotne jest zatrzymanie, zadanie sobie kilku pytań i obserwowanie siebie. Typowymi pytaniami mogą być: kiedy coś mnie cieszyło, kiedy ostatni raz czułem radość, kiedy ostatni raz wyszedłem z domu na koncert, kiedy smakowałem życie w wielkim mieście?

Warto zrobić „rachunek uśmiechu i łez” – czy kilka lat temu było inaczej? Jeśli tak, to czy teraz jest gorzej, smutniej, bez radości? Ważna jest świadomość, że nie każdy smutek jest dystymią.

Nasze codzienne smutki powinny przejść po kilku dniach, po wypoczynku, po relaksie. W obliczu intensywności życia w Wielkim Mieście, narażenia na wiele bodźców ważne jest, abyśmy systematycznie odpoczywali. Jeśli tego nie robimy, mamy pełne prawo czuć się gorzej. Ale to nie oznacza, że od razu chorujemy na dystymię.

Kiedy warto poprosić o pomoc?

Czy musimy od razu biec do specjalisty? I tak, i nie. Spróbujmy najpierw sami sobie pomóc. Starajmy się wypocząć, wyspać się, zadbać o zbilansowaną dietę i systematyczny ruch. Spotkajmy się z przyjaciółmi, pójdźmy do kina… zróbmy coś, czego nie robiliśmy od dawna. Możemy zrobić też podstawowe badania, aby ewentualnie wykluczyć podłoże medyczne naszego stanu. Dopiero, gdy takie działania nie przyniosą rezultatu, warto będzie umówić się na konsultację psychiatryczną.

Psychiatra może zalecić terapię farmakologiczną oraz psychoterapię. Jednak zwłaszcza przy rozpoznaniu dystymii istotne jest, aby podjąć psychoterapię. Leki są bardzo dobrym pomysłem na głębokie depresje utrudniające życie, natomiast w obliczu dystymii nie zaburzającej naszego codziennego funkcjonowania lepiej będzie nauczyć się innego spojrzenia na świat i swoje życie, docenić to, co już mamy.

Zapewne się powtórzę, ale tym, o co każdy z mieszkańców Wielkiego Miasta (nie tylko dystymik!) powinien zadbać, to chwila na zatrzymanie, uważność i dobry kontakt ze sobą. To one stanowią podstawę dobrego funkcjonowania. Sposobów na to jak to zrobić jest wiele. Próbuj, wybieraj, idź do specjalisty po pomoc…. ale działaj.

Ważne!

GARŚĆ RAD DLA DYSTYMIKA (również potencjalnego) W WIELKIM MIEŚCIE:

  1. Przebadaj się dokładnie.
  2. Zastanów się, kiedy ostatnio czułeś się szczęśliwy.
  3. Znajdź jedno nowe zajęcie które będzie cię rozwijać, ale też i cieszyć.
  4. Wyjdź choć raz na jakiś czas z domu bez celu, nie w jakiejś sprawie.
  5. Poszukaj pomocy specjalisty.

Artykuł napisała:
Renata Pająkowska-Rożen,
Psycholog, psychoterapeuta, terapeuta i trener.

Źródło:

  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Samob%C3%B3jstwo,
  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Norma_(psychologia),
  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenia_depresyjne.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.